FB Dadadesign.pl Cacani.eu Youtube

Zapiski z Kenii część 3

TSAVO EAST - SAFARI

Pobudka już o 5:30 zresztą i tak śpimy płytko. Emocje biorą górę. Szybkie wczesne śniadanie łykamy w locie. Na szczęście okazuję się że nasi współtowarzysze podróży byli przed nami, zajęli miejsca na przednich siedzenia dla nas zostawiając tył. Yes. Dzięki temu nie mamy ścisku trzy miejsca na naszą dwójkę. Zabraliśmy 3 L wody kupionej w sklepie po za hotelem. A tak tak wyszliśmy z hotelu wieczorem. Żyjemy nikt nam rąk nie poucinał a na dodatek kupiliśmy wodę po 60Ksh za 1 L a nie jak proponuje hotel 200KSH za 0.5L. Co prawda kierowca ma mieć dla każdego pasażera po jednej butelce wody na dzień ale nauczony doświadczeniem wolę liczyć na siebie. Pechowo zapomnieliśmy o lornetce która powędrowała do bagażnika, Dopiero po południu się do niej dostaliśmy. Dobra, ruszamy.

Jedziemy przez już trochę znane rejony Mombasy w stronę międzynarodowej autostrady Mombasa / Nairobi. Zaskakujące są kontrasty po drodze. Piękni ludzie uśmiechający się z reklamowych banerów i rzeczywistość.

Sama autostrada jest dla statystyczno europejczyka tylko z nazwy autostradą. Zwykła jednopasmówka, ale trzeba przyznać że mimo śmigania dziesiątek TIRow jazda choć agresywna wydaje się bezpieczna. Wyprzedzanie na trzeciego jest tu normą ale od czego jest pobocze. W krajach arabskich też tak się jeździ więc można szybko się przyzwyczaić. W samej Mombasie nie robię zdjęć, ludzie tutaj nie specjalnie lubią kiedy celuję się do nich obiektywem. Lata kolonialne i niewolnictwa robią swoja. A jeśli jeszcze do tego dodamy fakt że biały im się kojarzy z człowiekiem który namiętnie robi zdjęcia zwierzętom wynik mamy prosty dla takich reakcji. Wiem że czasem zdarzają się nawet awantury związane ze zrobieniem zdjęcia, dlatego przestrzegam albo róbcie kiedy macie 200% pewności ze tego ludzie nie widzą albo po uprzedniej otrzymanej zgodzie, bo nie raz mogą nawet zatrzymać samochód który jedziecie awanturując się co nie miara.


Typowe obrazki z życia ulicy w czarnej Afryce / Wioski porozsiewane na ogromnej przestrzeni.

Po opuszczeniu Mombasy przejeżdżamy obok miasteczek, wiosek, w których gdyby nie wszędobylskie reklamy sieci telefonii komórkowych można by stwierdzić że czas stanął.
Mijamy plantacje ananasów, przydrożnych sprzedawców węgla drzewnego czyli najtańszego źródła ciepła w Kenijskich domach. Szybkie ręczne myjnie tirów. Szkielety po opuszczonych domach, hotelach restauracjach. Nasz przewodnik tłumaczy że po odejściu kolonistów policja nie zapuszcza się tak daleko, wiec nawet świetnie do niedawna prosperujące hoteliki czy restauracje z czasem były rozkradane do obecnego stanu straszących stojących szkieletów.

Nie może być tak podczas wycieczki by gdzie nie było miejsca do wydania pieniędzy, zazwyczaj się to dzieje na postojach, a to w kawiarence a to w”darmowej ubikacji” Tak było i w tym przypadku zatrzymaliśmy się na darmowe „siku” a że przy okazji trzeba było przejść przez cały sklep z regionalnymi wyrobami, pamiątkami itd. Ceny jak to przystało w takich miejscach bardzo atrakcyjne dla sprzedających. Po około pół godzinie kiedy było już wiadomo że ci co chcieli skorzystali a ci co nie chcieli pokupowali co mieli pokupować i już ani jednego więcej KSH się nie wyciśnie, łaskawie ruszyliśmy dalej. To był już ostatni przystanek dzielący nas od  owianego egzotyczną aurą Tsavo.

W końcu po 4 godzinach drogi docieramy do bram parku narodowego Tsavo, jeszcze zanim wjedziemy trzeba się uzbroić w 100% asertywności i nie dać się naciągnąć sprzedawcy kapeluszy, który będzie twierdził że tylko kapelusze które on oferuje są super safari i chronią nas przed słońcem ( nie prawda przed słońcem chroni nas dach samochodu choć podniesiony to nadal chroni), przed wiatrem ( nie prawda jak robi się zdjęcia zwierzakom lub je ogląda samochód stoi wiec nie ma w jaki sposób wiatr wam zerwać czapki, chusty, kapelusza z głowy). W tych krótkich chwilach kiedy w czasie jazdy wstajecie i wyglądacie przez odkryty dach można sobie potrzymać czapkę ręka. No i ta okazyjna cena za kapelusza, jedyne 1000KSH. W sklepie na przeciwko hotelu te same kapelusze kosztowały 300KSH a nie odważę się stwierdzić że sklep przy hotelu nie miał marży. Niestety w naszym busiku aż 5 osób dało się wmanewrować w Safari Hat. Trudno, ruszamy, przekraczamy w końcu bramy Tsavo, w stronę zwierzaków w końce one tutaj będą najważniejsze.


Tory kolei Mombasa-Nairobii to tu Duch i Mrok siały postrach / Brama wjazdowa do Tsavo / Czerwona ziemia

TSAVO

Przekraczamy bramę. Już wcześniej widać było czerwoną ziemię Tsavo, ale dopiero tu – już za bramą – dociera do nas, że wreszcie jesteśmy w dziczy. Podnosimy dachy, i możemy zaczynać polowanie. Wypatrujemy nasze oczy, ale przecież zwierzaki nie czekają zaraz za wjazdem do parku, aby pokazać się wygłodniałym emocji turystom. Co jakiś czas komuś wydaje się, ze coś widzi. Jednak zwykle okazuje się, że ten lew – to jednak zwykła kłoda, a czerwony słoń jest tylko olbrzymim kopcem termitów ;) (wielkie kopce są bardzo mocno wpisane w krajobraz Tsavo – można je spotkać na każdym kroku niemal

Jednak w końcu jest! Nasz pierwszy zwierzak! A zaraz za nim kolejne. To rodzinka strusi! Są wiele większe, niż nam się wydawało!. I nie chowają głowy w piasek :) Potem były małpy ( których w Kenii jest zatrzęsienie), jaszczurki, i w końcu – są słonie!

Czerwone słonie z Tsavo. Nigdzie indziej takich nie ma. To od koloru ziemi – ma ona barwę sproszkowanej cegły. 
jednak to pierwsze „polowanie” okazało się być bardziej gnaniem do lodży, niż polowaniem właściwym. Zresztą – trochę słusznie – bo od południa  do około 16 – słońce pali, tak, że jedyne o czym marzymy – to klima i basen. Myślę, że zwierzaki są podobnego zdania i wszystkie chowają się w tych nielicznych oazach z cieniem i wodą. Ale co zrobić – pora sucha.


Słynne czerwone słonie z Tsavo / Tak wyglądają samochody z których ogląda się zwierzęta / Wszendobylskie małpy

Lodża okazała się całkiem fajnym hotelem. Kilka tarasów widokowych – na sawannę – ze sztucznie utworzonymi wodopojami – wszystko dla zwierząt. I turystów :) . Do wodopoju ściągają coraz to nowe zastępy zwierzaków. Sporo słoni, bawoły – całe tabuny bawołów, surykatki ( choć z tej odległości bardziej przypominają wiewiórki ;) ), małpy, gazele i znów słonie… nasza lodża ma tez taki specjalny ukryty tunel, który prowadzi dokładnie do samego wodopoju. Stamtąd – dosłownie 3 metru od nas – możemy obserwować pijące zwierzęta. Niestety – wredne pawiany szybko nas stamtąd wygoniły.


Widok z tarasu naszego hoteliku / Z sekretnego tunelu można było obserwować z bliska zwierzęta.

Po obiedzie – chwila odpoczynku – i kolejne polowanie. Sawanna jest niesamowita. Ziemia w Tsavo, też. Powoli pokrywamy się tym samym czerwonym pyłem co spotykane słonie. Zebry, żyrafy, małe Dik – Diki – antylopi wielkości sporego królika – ważą do 5 kilogramów. Kierowca łamanym angielskim mówi nam, o tym, że te zwierzątka łączą się w pary na całe życie – i jak jedno umrze – to drugie albo umiera zaraz po nim, albo żyje do końca swoich dni w samotności. „Dobry przykład dla was” mówi. A my się śmiejemy. Potem jeszcze kilka ptaków. I znów słonie. W pewnym momencie nasz kierowca przyspiesza ( ale nie bardzo – trafiał nam się mieszanka araba z murzynem… najgorsza chyba z możliwych – „pole – pole” do sześcianu), okazało się, że gdzieś w okolicach widziano lwa. Jedziemy, chciało by się powiedzieć gnamy – ale… to było by za dużo. W końcu – są! – para. Ona i On. Widzimy już tylko ich zady, ale na chwilę się odwracają, leniwe i cudne :)




Powoli zaczyna się ściemniać – tak.. to już prawie 18… Zapomniałam napisać, że w Kenii nie ma typowych dla nas pór dnia – jest tyko dzień właściwy – od 6 rano do 6.30 po południu i noc. od 6.30 po południu, do 6 rano. Błyskawicznie się ściemnia i błyskawicznie robi się jasno.  Jako, że po zmroku nie wolno przebywać poza lodżami,  nasz kierowca – nagle przejęty niebywale tym faktem – gna, aż mu sie mało amortyzatory nie połamią.

DZEIŃ DRUGI - TSAVO EAST

Bladym świtem pobudka – brak telefonu, więc obsługa chodzi i budzi waleniem w drzwi – choć ja i tak z nerwów, że zaśpię – dawno wstałam. Szybki prysznic, kawa – pyszna, z brązowym cukrem i mleczkiem.. wypijam dwie, mimo świadomości, że w razie wiadomej potrzeby – nie będzie jak jej zaspokoić. W parkach jest absolutny zakaz wysiadania z pojazdu. Tam to my, jesteśmy zwierzyną w klatkach. Auta nie można otworzyć od wewnątrz zresztą. Przez chwilę zastawiamy się, co by było, gdyby jakaś głodna lwica postanowiła jednak zakąsi coś z tej białej konserwy, ale po chwili dochodzimy do wniosku, ze lwy jednak są za leniwe, by bawić się we wdrapywanie na auta i przeciskanie przez dach. Kiedy tylko wyjeżdżamy za bramę lodży, widzę ślady wielkich kocich łap! I to jest chyba ta rzecz, która zrobiła na mnie największe wrażenie. To był ewidentny dowód, że lwy jednak są koło nas, całkiem, całkiem blisko. Poranna pobudka i niedospanie zostaje całkowicie wynagrodzone – znów widzimy lwy – całkiem zresztą sporą gromadkę – choć z przykrością stwierdzam, że niestety znów z daleka :( . Przyglądamy im się dłuższą chwilę, w końcu dwie samice postanawiają zrobić nam prezent i przedefilować kilka kroków. Leniwych kroków jak na lwy przystało. Samce niestety nie miały zamiaru wychylać się ze swojej krzakowatej kryjówki.



Nic to , jedziemy dalej. Po kilku minutach zaraz przy drodze spotykamy stado żyraf – stare i młode, wszystkie są niesamowicie sympatyczne i wcinają jakieś zielone listki z tego co zostało na drzewach. W pewnym momencie postanowiły jednak się przenieść i uroczyście przedefilowały przed naszym busem. Cudo!



I wracamy na śniadanie, by potem przenieść się do drugiej części parku – do Tsavo West.
Przy śniadaniu jesteśmy świadkami jak kolejne stada słoni, bawołów, impali wędrują do wodopoju. Trzeba przyznać widok zaskakujący i urzekający, ten bezkres sawanny po horyzont i widoczne już z daleka zwierzęta. National Geographic na żywo i w kolorze.

Przed poludniem żegnamy się z tą częścia parku, wsiadamy w busiki, czeka nas dalsza przygoda.

Opuszczamy powoli Tsavo east
Trochę jest nam przykro, ze kierowca postanowił nie otwierać już dachu po opuszczeniu lodży – zwłaszcza, ze po drodze spotykamy naszego pierwszego warana. Ale to jego decyzja.

Chyba chciał, byśmy szybciej mogli rozpocząć polowanie w Tsavo Zachodnim. Niestety. Nie dane nam było, po drodze 2 krotnie psuły się busiki – i zmuszeni byliśmy do postojów. Najpierw wśród stada zeberek paschach się przy drodze ( całkiem szybkiego ruchu) – nawet pozwolono nam wyjść z busa – prześmieszne te zwierzaki.

a potem – przy lokalnym warsztacie. Dżordż – nasz opiekun – powiedział, ze auto kaput – jak lekarz od aut znajdzie lekarstwo w 10 minut – to pojedziemy, jak nie znajdzie – trzeba będzie przygarnąć część pasażerów z zepsutego busa. Trudno. Postanawiamy jako jedni z nielicznych wysiąść z naszego środku transportu. W końcu nie ma Klimy, a na tym upale – siedzenie wewnątrz – grozi ugotowaniem. Kiedy inni widzą, że siedzący w cieniu murzyni nie napadli na nas – tez postanawiają wyjść ze swoich skorup. Jedyna różnicą między nimi a nami jednak polegała na tym, że my przenieśliśmy się w cień – na stronę murzyńską, a oni stali nadal przy busach – w pełnym słońcu. Niesamowicie było obserwować całą tą czarno- białą akcję -  murzyni – obserwowali dziwnych białasów, co to wolą gotować się na tej patelni, biali obserwowali tych dziwnych murzynów – czy przypadkiem zaraz nie wyciągną broni i nie zagrabią im ich dolarów i aparatów. Ktoś co jakiś czas z ukrycia starał się strzelać fotki. Dzieciaki się bawiły – niczym i nikim się nie przejmując, a „lekarz od auta” walił co jakiś czas kamieniem w silnik, co raczej dawało mizerny efekt. W końcu – poddał się. Pasażerowie pechowego busa zostali rozlokowani do innych pojazdów i ruszyliśmy do Tsavo West.

Po drodze mijamy najstarsza lodże w tej części parku oraz przecinamy pas polowego lotniska. Ta część parku mimo że nie przypomina równin Tsavo east i jest bardziej zielone obfituje w mniejszą ilość zwierząt. A może to dlatego że południe się zbliża? Każda rozsądna istota zmyka w cień lub do wody, tylko wariaci siedzą w stalowych puszkach i przemierzają park o tej porze dnia. Fajnie w pewnym momencie możemy się przyjrzeć ponownie szczytom Kilimandżaro, tym razem z ziemi.